Jak wygląda organizacja Tokyo Marathon /Relacja/

W strefie depozytu tuż przed startem spotkałem Polkę, która od dziecka mieszka w Niemczech. Przyjechała na Tokyo Marathon właśnie z niemiecką ekipą i powiedziała mi, że jej koledzy otwierają usta szeroko ze zdziwienia komentując sprawność organizacyjną Japończyków. A przecież to nasi zachodni sąsiedzi uchodzą za wzór sprawności logistycznej i porządku w przygotowywaniu imprez biegowych. Niech to posłuży jako wprowadzenie do mojej relacji z Tokyo Marathon, w której skupię się przede wszystkim na aspektach organizacyjnych.

Każdy z uczestników maratonu w Tokio musi zapamiętać dwie najważniejsze informacje – godzinę zamknięcia strefy depozytu (w naszym przypadku 8:30) i czas zablokowania swojej strefy startowej (8:45). Tu nie ma miejsca na taryfę ulgową i pobłażliwość. Japońska organizacja to mocne przywiązanie do zasad i reguł. Nie zdążysz na czas do strefy – nie weźmiesz udziału w biegu. Trochę szkoda byłoby miesięcy przygotowań, lotu do Japonii i układania w głowie całego pomysłu na bieg, aby zakończyć maratońską przygodę na bramce do strefy startowej, prawda? Ale nie dziwię się organizatorom. Oni przygotowują maraton dla ponad 35 tysięcy biegaczy! Aby to mogło się udać, musi powstać niezawodny system obsługi zawodników. Dla ich komfortu i bezpieczeństwa.

Należało zarezerwować wystarczająco dużo czasu na dotarcie do strefy depozytu i na start. W naszym przypadku oznaczało to 2 godziny przed startem maratonu. O 7:10 opuściliśmy hotel i poszliśmy w kierunku oddalonej od niego o 400 metrów stacji Jimbocho. Tam mieliśmy bezpośrednie połączenie zieloną linią do stacji Shinjuku, przy której znajdowało się miasteczko maratońskie. Od tego miejsca dzieliło nas kilka przystanków metra. Dotarliśmy tam około godziny 7:50, czyli na prawie 40 minut przed zamknięciem depozytu.

Do you speak English?

W kraju Kwitnącej Wiśni wszyscy są bardzo uprzejmi i pomocni, ale znajomość japońskiego zdecydowanie czyni życie tutaj prostszym. Nie tak łatwo było w niedzielę znaleźć w Tokio kogoś, kto zna angielski na tyle, aby wskazać drogę w danym kierunku. Oni bardzo chcieli nam pomóc, próbowali po japońsku, wspomagali się gestami, ale to raczej zgadywanka, aniżeli skuteczna komunikacja. To spore utrudnienie w organizacji dużego maratonu, gdzie duża część uczestników to biegacze spoza Japonii.

Tablice, wszędzie tablice

Organizatorzy Tokyo Marathon opracowali więc system komunikacji na imprezie oparty o wolontariuszy, którzy trzymali w ręku tablice. Na znakach znajdowały się napisy w 2 językach – po japońsku i po angielsku. Najczęściej złożone z 2-3 wyrazów np. skręć w lewo, skręć w prawo, idź prosto, idź przez skrzyżowanie. Jeśli ktoś mimo to wybrał złą drogę – wolontariusze zatrzymywali go i wskazywali właściwy kierunek. Inni trzymali tablice z oznaczeniami bramek i kolorów numerów startowych, każdy uczestnik miał swoją trasę do pokonania. Skąd biegacze wiedzieli, gdzie mają iść? Wszystkie oznaczenia znajdowały się na numerze startowym – numer strefy depozytu, oznaczenie bloku startowego. Tacy wolontariusze ze znakami rozstawieni byli właściwe co 20 metrów. Pierwszych spotkaliśmy natychmiast po wyjściu z metra na stacji Shinjuku, ostatnich tuż przed wejściem do strefy startowej. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli – nie byliśmy w stanie się zgubić!

Tokyo Marathon to bardzo duża impreza – największy maraton w Japonii i jeden z największych biegów na świecie. Dlatego w niedzielę obowiązywały tutaj szczególne względy bezpieczeństwa i wejście do strefy z depozytami oraz szatniami poprzedzała kontrola bezpieczeństwa. Na pierwszej bramce skanowane były opaski, które wcześniej były zakładane wszystkim uczestnikom w biurze zawodów. Każda z opasek zawierała kod, który był sczytywany przez wolontariuszy. Oczywiście wstęp dalej mieli tylko biegacze, którzy dodatkowo pokazali obsłudze swój numer startowy.

Kontrola bezpieczeństwa jak na lotnisku

Następnie trafiliśmy do kolejnej kolejki, gdzie sprawdzane były torby. Wstęp dalej mieli wyłącznie biegacze, którzy swoje rzeczy włożyli do plastikowych, przezroczystych toreb. Były częścią pakietu startowego. Przed oddaniem torby do depozytu należało umieścić na niej naklejkę ze swoim numerem startowym. Obsługa strefy kontroli na każdej ze sprawdzonych przezroczystych toreb umieszczała jeszcze jedną z napisem „checked”. Nie wolno było wnosić do strefy depozytu i startowej m.in. napojów w butelkach (nie było potrzeby zabierać swojej, bowiem w strefie były już rozstawione stoły z napojami – wodą i izotonikiem) a także, jak na lotnisku, broni, ostrych przedmiotów itd.

Depozyt w ciężarówkach

Po kontroli już można było iść dalej w kierunku depozytów, które były zlokalizowane w ciężarówkach zaparkowanych jedna obok drugiej. Przed nimi znajdowało się mrowie uśmiechniętych wolontariuszy czekających na torby biegaczy. Wszystkie strefy i samochody były doskonale oznakowane. Numer ciężarówki, w której masz zostawić depozyt znajdował się na numerze startowym. Oddanie torby wolontariuszowi nie zajmowało więcej niż kilku minut. Następnie każdy z biegaczy kierował się do swojego bloku startowego. Skąd wiedział którego? Taka informacja oczywiście znajdowała się na numerze startowym.

Dojście do bloku nie zajmowało dużo czasu, nie tworzyły się zatory. Wszystko odbywało się na wielkim komforcie, nie czuło się wcale, że to bieg na 35 tysięcy uczestników! Oczywiście nie było wiele miejsca do prowadzenia rozgrzewki, a więc w moim przypadku miała ona raczej statyczny charakter.

Masz starą bluzę? Zabierz ją ze sobą do Tokio

Na 5 minut przed zamknięciem bloku startowego zameldowaliśmy się na pierwszej prostej maratonu. W oddali, jakieś 200 metrów przed nami widać było bramę oraz trybunę honorową. Do startu biegu zostało jeszcze 30 minut, a w Tokio w niedzielę rano były zaledwie 4 stopnie Celsjusza. Zdecydowana większość biegaczy miała na sobie stare bluzy albo folie termiczne, których pozbywali się tuż przed startem maratonu. Zwijali je w kłębek i po prostu ciskali w bok, prosto w ręce wolontariuszy, którzy od razu wrzucali odzież do specjalnych pojemników.

Zanim w górę wystrzeliły tysiące confetti w kształcie białych serduszek dające znać, że trzeba ruszać, usłyszeliśmy jeszcze strzał oznaczający start grupy wózkarzy. Wreszcie punktualnie o godzinie 9:10 na trasę wybiegli pierwsi uczestnicy 11. edycji Tokyo Marathon. Strefa startu to teren, na który wstęp miały tylko wybrane osoby. Na pierwszej prostej poza zaproszonymi gośćmi, którzy siedzieli na trybunie oraz setkami wolontariuszy nie było żadnych innych kibiców. Czekali na maratończyków jakieś 400-500 metrów dalej i pozostali z nimi praktycznie do samej mety. Publiczność tego widowiska tworzyła masa ludzi, którzy żywiołowo reagowali dopingując zawodników do dobrego biegu.

Pierwsze 1,5 km maratonu trudno było złapać właściwy rytm biegu. Na trasie było ciasno – niektórzy zawodnicy ewidentnie przeszacowali swoje możliwości i zgłosili się do niewłaściwej grupy startowej. Na tym etapie było trochę wymijania, ale dość szybko tempo biegu maratonu wyrównało się i każdy mógł komfortowo biec według swoich założeń.

Wypiłeś? Biegnij dalej, ale wcześniej wrzuć kubeczek do kosza

W okolicach 5 km napotkaliśmy pierwszą stację odżywczą. Mimo, że przed nami biegły tysiące biegaczy, na jezdni nie zauważyłem żadnego kubka! Przy każdej strefie organizatorzy ustawili pojemniki na odpadki, do których biegacze wrzucali zużyte pojemniki. Naprawdę każdy się starał trafić do kosza! Jeśli komuś się ta sztuka nie udała – natychmiast podrywał się czujny wolontariusz, który natychmiast usuwał śmieć z trasy. I tak na każdym punkcie odżywiania, wyobrażacie to sobie? Dzięki temu wokół było mega czysto. Opakowanie po zjedzonym żelu? Nie ma problemu – do dyspozycji byli wolontariusze stojący z workami na śmieci. Oddawałeś im opakowanie i po sprawie! Bufety były gęsto rozlokowane na trasie, świetnie wyposażone – w wodę i lokalny izotonik, owoce, żele energetyczne a także… pomidorki.

Toaleta w… piwnicy

Co 5 km mijaliśmy niebieską matę, czyli punkt pomiaru czasu. Znajdowały się tam również zegary Seiko pokazujące czas brutto maratonu. Przy trasie maratonu nie było ustawionych toalet przenośnych, ale widziałem znaki, które do nich prowadziły. Przy znakach oczywiście wolontariusze gotowi osobiście wskazać jej miejsce. Z tego co słyszałem od jednego z biegaczy z Polski taki „pitstop” mógł być bardzo kosztowny, jeśli chodzi o końcowy czas biegu. Jego zaprowadzono do… piwnicy budynku stojącego przy trasie. Jak szacuje, na toaletę stracił co najmniej 2 minuty. Nie wiem skąd u organizatorów niechęć do ustawiania Toi Toi na ulicach, przy trasie maratonu. Może to kwestia czystości i dbałości o przestrzeń publiczną? Za to oczywiście organizatorowi można postawić minus, chociaż należy pamiętać, że ten problem dotknął wyłącznie osób, które korzystały z toalet na trasie. Nie wiem też jak bardzo oddalone od trasy maratonu były inne szalety.

Trasa płaska, ale nie jak stół

Co można powiedzieć o trasie? Na pewno nie to, że była wymagająca. Po drodze było kilka podbiegów, ale żaden z nich raczej nie zapadł w pamięci biegaczy. Nie było też cały czas z górki, było za to sporo prostych odcinków, gdzie można było podkręcić tempo biegu. Na trasie znajdowało się też parę nawrotek, gdzie trzeba było mocno zredukować prędkość. Po zmianie kierunku widać było jak wielki to był bieg! Po prawej stronie mijaliśmy wielokolorowe morze biegaczy. Szybsi biegacze mogli zobaczyć rywalizację elity biegu, która ostatecznie pobiegła na poziomie 2:05.

Na mecie w Tokio poczujesz się jak gwiazda

Im bliżej mety kibiców było coraz więcej, ich okrzyki dodawały wiele energii. Jednak na ostatnich metrach maratonu tak samo jak na starcie znów zastępują ich wolontariusze. Decydują o tym oczywiście względy bezpieczeństwa. Minęliśmy linię mety i przyjęliśmy gratulacje od lekko licząc 300 wolontariuszy. Dawali biegaczom poczucie, że dokonali czegoś wyjątkowego, nagradzali ich za wysiłek, który włożyli w przygotowania i wreszcie sam bieg. Szliśmy wytyczoną drogą, przy której z obu stron stali ludzie z obsługi. Każdy chciał przybić piątkę, pogratulować, wszyscy się uśmiechali, spora część się kłaniała.

Szliśmy co najmniej kilometr do swojej strefy depozytu i po drodze otrzymaliśmy: ręcznik finishera (niespodzianka od organizatorów!) wodę, banany, torbę z jedzeniem, folię termiczną i oczywiście medal! Obsługa w strefie mety była niesamowicie sprawna, tu wszystko funkcjonowało niezawodnie. Tak samo jak w strefie startu tutaj też widać było wolontariuszy ze znakami. Znów dokładnie wiedzieliśmy, gdzie iść, aby odebrać swój depozyt.

Gdy doszliśmy do naszej strefy mijaliśmy namiot Seiko, z którego wyszła Japonka i zaprosiła nas do udziału w specjalnym projekcie. Otrzymaliśmy duże tablice, na których zaznaczyliśmy osiągnięte przez nas czasy i stanęliśmy przed obiektywem fotografa. Jednocześnie podpisaliśmy zgodę na publikację wizerunku, bo od poniedziałku te zdjęcia miały być wyświetlane w tokijskim metrze!

Po błyskawicznym odebraniu torby z depozytu udaliśmy się w kierunku wyjścia. Na dużym placu zlokalizowane były namioty, gdzie bezpłatnie wykonywane były zabiegi akupunktury i masażu sportowego. Dostępne były bezpłatne autobusy, które krążyły między strefą mety a dworcem Tokyo Station.

Kibice i wolontariusze – wielka klasa

Kibice i wolontariusze to największy skarb tego maratonu. Emanuje od nich niesamowita energia, uśmiechają się, bawią na trasie. W niedzielę czuć było atmosferę biegowego święta. To z kolei wpływało na biegaczy, stanowiło zastrzyk energii i motywacji. Do tego dodajmy płaską i szybką trasę! Co otrzymujemy w połączeniu? Myślę, że bieg kompletny. Dobrze przemyślany i doskonale zorganizowany. Oczywiście jak na każdym maratonie odwiecznym problemem i tutaj są toalety. Widziałem konsternację niektórych biegaczy przed samym startem, którzy utknęli w kolejkach do Toi Toi. Ale nie zapominajmy, że to maraton, w którym bierze udział 35 tysięcy uczestników. Trudno sobie wyobrazić, żeby organizator udostępnił wiele więcej toalet, niż w niedzielę. Przydaje się tutaj doświadczenie z dużych imprez – warto zarezerwować więcej czasu na pobyt w strefie startu. Jeszcze przed wejściem do strefy kontroli bezpieczeństwa dostępnych było sporo toalet, do których ustawiały się dużo krótsze kolejki niż do tych usytuowanych w samym sąsiedztwie bloku startowego.

Tokyo Marathon to bieg, który zrobi ogromne wrażenie na wszystkich, również na tych biegaczach, którzy startowali już w wielu maratonach na całym świecie. Niełatwo znaleźć się na liście startowej tej imprezy, bowiem obowiązuje tutaj loteria. W ubiegłym roku wzięło w niej udział ponad 300 tysięcy biegaczy z całego świata! Ze swojej strony chciałbym serdecznie podziękować firmie ASICS za możliwość zakupienia pakietu startowego z puli sponsora maratonu.

Z Tokio
Marcin Dulnik